niedziela, 3 maja 2015

Moje Camino de Santiago - wspomnienia po roku

Równo rok temu o tej porze wsiadaliśmy do samolotu lecącego do Hiszpania by zmierzyć się z Drogą Św. Jakuba. Dzisiaj zupełnie inaczej do tego podchodzę niż w dniu wyjazdu lub nawet w dniu powrotu do domu. Podejrzewam, że im więcej czasu będzie mijać tym więcej innych rzeczy będę dostrzegać. Na początku miała być to tylko fajna przygoda, a teraz okazuje się, że była to też w pewnym sensie mentalna podróż. Długo nie pisałam bo przygotowywałam krótkie sprawozdanie. Ciężko miesięczną podróż, i to taką podróż, zawrzeć w kilku słowach, więc trochę mi to zajęło.

Zacznę do tego, że pierwszy raz o Camino de Santiago usłyszałam w połowie stycznia 2014 roku, czyli niecałe 4 miesiące przed wyjazdem. Jakoś tak się stało, że potrafiliśmy się zorganizować i 3 maja 2014 r siedzieliśmy w samolocie do Barcelony. Myślę, że spokojnie mogę powiedzieć, że moim natchnieniem był film (Droga życia) a utwierdzeniem w przekonaniu, że chcę to zrobić była książka (Pielgrzym).

Camino de Santiago (Droga Św. Jakuba) jest to szlak pielgrzymkowy do katedry w Santiago de Compostela w Galicji, w północno-zachodniej Hiszpanii. Szlaków jest mnóstwo, my wybraliśmy Camino Francés, czyli droga z francuskiej miejscowości Saint-Jean-Pied-de-Port (ok 770 km). Hiszpania jest dość specyficznym krajem (niestety przekonałam się o tym jeszcze kilka razy podczas 28 dniowego marszu), dlatego naszą drogę mogliśmy zacząć dopiero z miejscowości Pampeluna/Iruña (ok 720 do celu).

Pierwsze kilka kroków w miejscowości Pampeluna kierowaliśmy na oślep. Jest to duże miasto, więc nie wiedzieliśmy jak trafić na szlak. Ta droga ma w sobie coś magicznego i w pewnym momencie pod naszymi stopami ukazało się to:
Muszla - symbol Św. Jakuba i znak rozpoznawczy na drodze
Camino de Santiago.
Na tej drodze człowiek nie jest w stanie się zgubić, po pierwsze szlak jest doskonale oznakowany (poniżej przykłady), a po drugie idzie tak dużo ludzi, że oni sami wyznaczają kierunek.
Większe miasta na posadzkach miały kafelki z oznaczeniem drogi.
Można było spotkać znaki drogowe oraz drogowskazy informujące ile jeszcze trzeba iść.
Najczęściej spotykanymi drogowskazami była żółta muszelka na niebieskim tle i żółta strzałka.














Jak zaczęliśmy, tak skończyliśmy - zdjęcie z muszelką przy katedrze w Santiago de Compostela.
Uwierzcie mi, że 28 dni marszu dzień w dzień bardzo szybko minęło, choć nie powiem, było ciężko. Stopy, kręgosłup i łopatki czasem bardzo doskwierały. Mieliśmy też kryzysowe dni, kiedy chcieliśmy wracać do domu, zwłaszcza wtedy gdy już kilka dni lało nam na głowę i bardzo marzliśmy od zimnego wiatru. Niby Hiszpania i maj a było czasem zimnej niż w Polsce o tej porze.

Camino Francés mogę podzielić na 3 części. Pierwsza część drogi to pola uprawne i niekończący się horyzont:
Jedne z moich ulubionych widoków - wtedy było ciepło.

Piękne zielone pola, które w sierpniu robią się złote.
Potem zaczęliśmy wspinać się na góry Leon gdzie pogoda nas nie rozpieszczała, jednak udało się zrobić kilka fajnych zdjęć:

Zdjęcia zrobione w miejscowości O Cerbeido położonej na 1330 m n.p.m.
 Ostatnia część trasy to Galicja, która przywitała nas bujną, soczystą zielenią z dużą ilością mchu i wilgoci.
Po roślinności widać, że to wcale nie upalna Hiszpania.
Oprócz wspomnień z samej drogi są jeszcze fajne wspomnienia z miejsc, gdzie spaliśmy. Schroniska dla pielgrzymów nazywają się Albergue, prowadzone są przez prywatne osoby lub księży i zakonników, albo przez wolontariuszy, którzy się co jakiś czas zmieniają lub są schroniska państwowe (w prowincji Galicja są tylko państwowe).
Mieliśmy plan spać w namiocie jednak po tym jak w nocy chwycił przymrozek (biały kolor na namiocie) zrezygnowaliśmy z tego pomysłu i spaliśmy już tylko w Albergue.
Albergue w miejscowości Granon prowadzone jest przez wolontariuszy.  Nie było dla nas miejsca, więc spaliśmy na korytarzu na kanapach (zdjęcie po prawej). To było jedno z kilku miejsc, gdzie nie było wyznaczonej kwoty za nocleg z obiadokolacją i śniadaniem, płaciło się donativo, czyli "co łaska" do wielkiej skrzyni. Jedno z fajniejszych miejsc.

Kolejne Albergue prowadzone również przez wolontariuszy - dwóch bardzo sympatycznych, starszych Niemców. Nocleg, obiadokolacja i śniadanie donativo. Wszystkie pomieszczenie na piętrze wyglądały tak jak ten na zdjęciu po prawej. Bardzo fajne i klimatyczne miejsce (miejscowość Tosantos).
Jedno z Albergue w miejscowości Ages jest prywatne, prowadzi go starsza kobieta i również donativo. Zdjęcie po lewej pokazuje pomieszczenie gdzie można się przespać. Dom przystrojony  ziołami i naczyniami z inne epoki, naprawdę można tu odpocząć. 
Po lewej stronie zdjęcie z państwowego Albergue w miejscowości Burgos, koszt samego noclegu to 5 EUR, takie Albergue były na całym szlaku w Galicji. Najmniej się nam podobały bo czasem na sali spało nawet 50 osób. Po prawej zdjęcia z Albergue z Sahagun prowadzone przez zakonników w starym, nieużywanym kościele. Koszt noclegu to 7 EUR.
Szlakiem Św. Jakuba rok rocznie już od kilkuset lat podążają setki pielgrzymów z bardzo różnego powodu oraz z różnych krajów, dlatego na trasie Camino Francés można spotkać kilka pomników:
Dwa pomniki, które najbardziej mi się podobały.
Pisząc, że Hiszpania jest nietypowym krajem miałam na myśli kilka niedogodności, które trochę uprzykrzyły nam drogę. Po pierwsze w niedzielę nic nie byliśmy w stanie załatwić, np. przejechać 75 km z Pampeluna/Iruña do Saint-Jean-Pied-de-Port, by przejść całą trasę od początku do końca. Hiszpanie w niedzielę nie pracują. Po drugie: w bardzo małych miejscowościach na szlaku nie było sklepu, więc jak wcześnie się o tym nie dowiedzieliśmy mieliśmy problem z obiadem. Po trzecie: bardzo często zdarzyło się, że tubylcy nie potrafili mówić po angielsku i ciężko było uzyskać informację, nawet te podstawowe. Niemniej na tej trasie spotkało nas też kilka miłych zupełnie nieoczekiwanych niespodzianek.

Po lewej: fontanna - całkiem dobrego, czerwonego, wytrawnego wina - za darmo w miejscowości Estella :) Po prawej: facet w zielonym swetrze to David ze swoim straganem dla pielgrzymów. Niesamowity człowiek, który swoje życie poświęcił by choć trochę umilić drogę strudzonym pielgrzymom, przygotowując dla nich ciepły posiłek, soki, owoce, słodycze - to wszystko praktycznie za darmo, płacisz ile możesz. David potrafił kilka słów po polsku ale bardzo dobrze mówił po angielsku, więc można było spokojnie z nim porozmawiać. Dla każdego jest życzliwy i uśmiechnięty. Mieszka w czymś rodzaju lepianki z własnym generatorem prądu bo na pielgrzymach niewiele zarobi.

W sobotę 31 maja ukończyliśmy naszą podróż pod katedrą w Santiago de Compostela.
Po lewej stronie katedra. Po prawej błogosławieństwo pielgrzymów podczas mszy wielkim kadzidłem. By je rozhuśtać trzeba 6 facetów.
O Camino de Santiago można by jeszcze długo opowiadać jednak i tak wszystkiego się nie da powiedzieć. Nie wiem czy ktoś wierzył nam gdy wyruszaliśmy, że dojdziemy do końca, jednak my wierzyliśmy i się udało. Dla mnie ta droga była nie tylko fajną przygodą ale też zmierzeniem się ze sobą. Dochodzę do wniosku, że człowiek jest silniejszy niż mu się wydaje i naprawdę dużo może gdy tylko naprawdę tego chce :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz